Chory na ciele, bo wszystko go bolało i chory na duszy, bo wszyscy go omijali. 15 Niedziela zwykła.

342

Powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Go na próbę, zapytał: Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jezus mu odpowiedział: Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz? On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. Jezus rzekł do niego: Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył. Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: A kto jest moim bliźnim? Jezus nawiązując do tego, rzekł: Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał. Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? On odpowiedział: Ten, który mu okazał miłosierdzie. Jezus mu rzekł: Idź, i ty czyń podobnie!

Dzisiejsza Ewangelia, ukazuje nam człowieka mocno poturbowanego, leżącego przy drodze. Człowieka chorego na ciele, bo wszystko go bolało, ale także chorego na duszy, bo wszyscy go omijają. Wielu przechodziło obojętnie, ale tylko jeden, samarytanin powszechnie pogardzany, nie lubiany przez Żydów, tknięty litością opatrzył jego rany, oddal pod opiekę i obiecał spłacenie w drodze powrotnej należności za wyświadczoną pomoc. W czasach Chrystusa, bliźnim dla Izraelitów był tylko członek rodziny, ktoś, kto należał do narodu wybranego. Obcokrajowiec już nie. Samarytanie uważani byli za wrogów, za to, że według żydowskiego myślenia sfałszowali religię, przyjęli inne zwyczaje i zbudowali sobie własną świątynię. Nie zasługiwali, więc na miano bliźnich, ale byli uważani za wrogów.

Co na to Pan Jezus? Dla Niego bliźnim jest każdy człowiek. Bliźniego nie prosimy o dowód osobisty, paszport. Nie pytamy: czy jesteś Polakiem, czy mieszkasz w Krośnie? Samarytanin nie szukał jakiś mądrych słów, wymówek, pobitemu zaś nie składał pustych obietnic. Wyświadczył mu konkretny czyn, opatrzył rany, wsadził na bydle i zapewnił dalszą opiekę.

Pod koniec lat 90. w pewnej amerykańskiej rozgłośni radiowej ogłoszono konkurs z nagrodami na najlepszą wypowiedź o miłości bliźniego. W wyznaczonym czasie kandydaci do nagrody, zebrani w poczekalni, indywidualnie przechodzili do studia, w którym rejestrowano ich słowa na taśmie magnetofonowej. Ale konkurs został zorganizowany dość podstępnie, o czym uczestnicy dowiedzieli się dopiero po ogłoszeniu wyników. W kącie korytarza, który wiódł do studia, umieszczono człowieka udającego chorego na atak serca. Każdy z biorących udział w eliminacjach musiał przejść obok niego: świadków nie było, a zachowanie się przechodzących rejestrowała ukryta kamera. Niektórzy z nich zatrzymywali się na chwilę, ale potem, zerkając na zegarek, dochodzili do wniosku, że mogą nie zdążyć na nagranie swego przemówienia i odpaść z rywalizacji; inni nawet się nie zatrzymali… Konkurs wygrał mężczyzna w średnim wieku, który pobiegł do najbliższego telefonu i zawiadomił pogotowie ratunkowe. Spóźnił się na nagranie do studia, mówił zdyszanym głosem, czasem nawet nieskładnie, komisja jednak uznała, że jemu należy przyznać główną nagrodę, bo choć pod względem oratorskim inni wypadli lepiej, on jeden zdał egzamin z praktyki miłości bliźniego.

Jeżeli zapomnimy o tym, to w nieskończoność będziemy posługiwać się mnóstwem pustych słów, sloganów, pięknych definicji. Miłość bliźniego to nie słowa, ale czyny. Zrozumieli to wielcy ludzie, wielcy nie szkołą, tytułami, bogactwem – ale wielcy sercem: jak Brat Albert Chmielowski, Matka Teresa z Kalkuty, ks. Jan Kaczkowski, Janina Ochojska, czy wielu innych. Od takich ludzi możemy uczyć się dziś Ewangelii miłosierdzia.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.